Kto naprawdę odpowiada za edukację?

Kto naprawdę odpowiada za edukację?

W rozmowie z podcastu „Liczymy się dla edukacji” Marcin Szala – współtwórca Liceum Artes Liberales w Warszawie – nie ogranicza się do dyskusji o tym, co zmienić w szkole „tu i teraz”. Stawia raczej fundamentalne pytania: Czy edukacja jest sprawą odległego państwa, czy jednak sprawą wszystkich nas? Kto powinien się nią zajmować i w jakim zakresie, skoro „państwo to my, nie zewnętrzny twór”?

Odcinamy się od wspólnoty?

Zdaniem Szali obserwujemy niepokojące zjawisko: rosnący indywidualizm i malejącą zdolność do postrzegania edukacji jako dobra wspólnego.

„Myślę, że w ogóle jako społeczeństwo jesteśmy mniej wspólnotowi. (…) W ogóle myślimy mniej o społeczeństwie i o tym, że ja przynależę do jakiejś wspólnoty, która nie zawsze jest też wspólnotą mojego wyboru.”

Zamiast myśleć o tym, co sprzyja wszystkim, coraz częściej koncentrujemy się na edukacji „moich dzieci”. Ten proces szczególnie widać w ucieczce do szkół niepublicznych, które często gwarantują warunki postrzegane jako „lepsze” – mniejszą liczbę uczniów w klasie, indywidualne podejście, wyższą kulturę organizacyjną. Jednak, jak zauważa gość podcastu, to nie rozwiązuje problemów systemowych, a wręcz pogłębia różnice między tymi, którzy mają kapitał społeczny, a tymi, którzy go nie mają.

Dlaczego musimy dbać o edukację wspólnie?

Jednym z najbardziej wyrazistych argumentów Szali jest przypomnienie, że państwo nie jest abstrakcją – to my sami.

„Państwo to my, nie zewnętrzny twór. (…) Bez czegoś, co Polacy są dosyć dobrzy, czyli pewnego pospolitego ruszenia, nie zbudujemy wspólnoty w edukacji.”

Innymi słowy, jeżeli czekamy, aż ministerstwo lub anonimowy „system” naprawią szkołę, możemy się nie doczekać. Edukacja jest procesem lokalnym: dziecko uczęszcza do szkoły w konkretnej dzielnicy, gminie czy mieście, gdzie nauczyciele, dyrektor i rodzice tworzą codzienność edukacyjną. Wygląda więc na to, że realna zmiana zaczyna się na poziomie lokalnym – w grupie ludzi, którzy chcą, by szkoła działała lepiej.
To wymaga przełamania barier: trzeba rozmawiać, organizować się, wytwarzać inicjatywy, które uwzględniają specyfikę danej społeczności. W innym wypadku szkoła pozostanie, jak mówi Szala, „macką zewnętrzną”.

Lokalność zamiast centralizmu?

To określenie – „macka zewnętrzna” – pada w kontekście szkół, które mogą zostać narzucone przez ogólnopaństwowy system, często nieuwzględniający różnorodności regionu czy lokalnej kultury. A przecież, jak zauważa ekspert, region o wyższym kapitale społecznym bardziej zaangażuje się w działania na rzecz swojej placówki, natomiast w rejonie mniej uprzywilejowanym szkoła staje się kolejnym miejscem słabo finansowanym, bez aktywnego wsparcia rodziców czy lokalnych władz. Różnice w zaangażowaniu wspólnoty – a co za tym idzie, w jakości szkół – rosną:

„Regionalnie niektóre szkoły, które są w rejonach z wyższym kapitale społecznym, radzą sobie dużo lepiej (…) bo nie postrzegamy edukacji jako wspólnego dobra, tylko inwestycję w ‘moje dzieci’.”

Czy jest sposób, by tę nierównowagę wyrównać? Marcin Szala wskazuje, że narzędziem może być „pospolite ruszenie” – wspólne działanie ludzi z różnych grup w środowisku lokalnym. Tu kluczową rolę odgrywają dyrektorzy szkół, którzy powinni mieć nie tylko formalne kompetencje, ale i realne wsparcie w postaci zaufania, funduszy oraz profesjonalizacji zarządzania.

Marzenia kontra rzeczywistość

Łatwo powiedzieć: „zróbmy pospolite ruszenie”. W praktyce wymaga to obalenia wielu stereotypów. Chociażby przekonania, że zmiana w edukacji następuje odgórnie. Albo że wystarczy narzucić nowe standardy lub testy i szkoła sama się „usprawni”. Tymczasem, jak sugeruje gość podcastu, „formalna reforma” niewiele daje, jeśli nauczyciele nie poczują, że ktoś w nich wierzy, że stają się faktycznymi „artystami edukacji”, a nie urzędnikami realizującymi odgórne wytyczne.

Co robić?

  1. Wspierać lokalnych liderów. Dyrektorzy szkół, nauczyciele i rodzice muszą się dogadać co do celów i wartości placówki.
  2. Budować poczucie wspólnoty, przekonując rodziców, że edukacja to nie tylko kwestia ich dzieci, ale dobro wspólne – w końcu wszyscy tworzymy społeczeństwo.
  3. Działać konsekwentnie. Jeśli lokujemy dziecko w danej szkole, warto zorientować się, jak wygląda jej finansowanie, kim są nauczyciele, jakie mają potrzeby, a nie jedynie czekać na wywiadówkę czy ogłoszenie ocen w e-dzienniku.
  4. Pamiętać, że ministerstwo i rząd są daleko, a szkoła – tu i teraz. Najskuteczniejszą zmianę widać często tam, gdzie społeczność lokalna potrafi wyjść z gotowymi inicjatywami, współtworząc rozwój placówki.

„Bez czegoś, co Polacy są dosyć dobrzy, czyli pewnego pospolitego ruszenia, nie zbudujemy wspólnoty w edukacji.”

Słowa Szali wskazują, że potrzebna jest nie tylko doraźna mobilizacja, lecz ciągłe kształtowanie mentalności wspólnotowej. Istotne jest też, by przestrzec się przed obojętnością, gdy dzieci opuszczą mury szkoły – edukacja to proces obejmujący kolejne pokolenia, dlatego wciąż warto pamiętać, że dzieci, które dziś uczą się w lokalnych placówkach, są jutrzejszymi obywatelami i decydentami.

Czy Polacy są gotowi?

Wielokrotnie pokazaliśmy, że w momencie kryzysu potrafimy się zjednoczyć. Pozostaje pytanie, czy system oświaty jest wystarczająco dużym kryzysem, by skłonić do podobnej reakcji. Bo jeśli tak – to potrzeba ludzi zdeterminowanych, chcących pełnić rolę liderów zmiany. I nie musi to być minister czy kurator, może to być zespół rodzicielski w małej gminie lub koalicja szkół w dużym mieście.

Kluczowe, byśmy znów uwierzyli, że szkoła jest czymś więcej niż przygotowaniem do testów – jest przestrzenią kształtowania wartości, relacji i umiejętności społecznych. I za tę przestrzeń, jak przypomina Marcin Szala, odpowiadamy wszyscy.


„Myślę, że w ogóle jako społeczeństwo jesteśmy mniej wspólnotowi. (…) Ale bez czegoś, co Polacy są dosyć dobrzy, czyli pewnego pospolitego ruszenia, nie zbudujemy wspólnoty w edukacji.” – Marcin Szala

20 marca 2025

Udostępnij